Deszcz w Ammerud


        Przeszedł pokój wzdłuż, potem wszerz, w sumie dwadzieścia trzy kroki. Dwadzieścia trzy kroki pustostanu do ogarnięcia wzrokiem, do wypełnienia. Dotykał czterech ścian, pachnących wapnem, wyobrażał sobie pokój zapełniony przedmiotami, zbudowanymi z zimna i ciepła. Lubił tę najprostszą, z możliwych konfiguracji. Zadawał sporo pytań, na które znał odpowiedzi, ale chcąc spiąć jakąś sensowną klamrą wspomnienie z przeczuciem, musiał zacząć myśleć w ramach tych czterech ścian. Otworzył szeroko okno, podszedł do drzwi i przez chwilę zastygł z ręką na klamce. Z zamyślenia wyrwało go ciche, rytmiczne pukanie. Nie miał ochoty na jakiekolwiek spotkania, nawet jeśli była to jedna z wielu jego hojnych ciotek. Najciszej jak potrafił, zrobił trzy kroki do tyłu i położył się na podłodze. Zatrzymał oddech, zamknął oczy i wyobraził sobie ogromny pusty plac, nie było na nim nic oprócz stada kłębiących się gołębi. Leżał tak kilka dobrych chwil, aż w końcu wstał i zaczerpnął głęboki haust powietrza. Pachniało maciejką i czymś niezidentyfikowanym. Zdawało mu się, że pokój faluje - to cienie drzew rozedrgały ściany. Podszedł do drzwi i tym razem, bez wahania otworzył. Przestąpił próg, zrobił to jakby przestępował zagradzającego mu drogę trupa – ostrożnie i z namaszczeniem. Ogarnął go chłodny półmrok. Przeszedł sześć kroków, w stronę szerokich na trzy kroki schodów, stanął na szczycie, ale nie patrzył w dół. Stojąc na szczycie nie należy patrzeć w dół. Trzeba liczyć.

Pojawiła się bez powodu i bez sensu, choć może tak naprawdę, to było właśnie jedno z niewielu, sensownych spotkań, jakie się zdarzyły do tej pory w jego życiu.. 

Znów leżał na podłodze, z szeroko rozpostartymi ramionami. Cisza niosła się w ciężkim, gorącym powietrzu, wśród pyłków kurzu i dymu papierosowego. Planował rozmieszczenie lamp na suficie, w grę wchodziły linie proste, bądź parabole. Z początku nie usłyszał pukania, a kiedy w końcu dotarło do niego, stwierdził, że jest to podobny rytm do tego, który rozkojarzył go przed południem, zerwał się na równe nogi i jednym susem znalazł się przy drzwiach. Zerknął przez judasza i nic nie zobaczył. Korytarz krył się w półmroku i ciężko było cokolwiek dojrzeć. Ostrożnie uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Przed drzwiami, leżała... no własnie - kto? Powiedzmy Ona. Jej ręka wcześniej oparta o drzwi, teraz bezwładnie opadła za próg. Palec jednak dalej wystukiwał – tym razem na podłodze – ten sam monotonny rytm. Stał przez chwilę izdziwiony  Przyszła tutaj, czy się przyczołgała? Klęknął, chwycił ją za nadgarstek i wyszukał puls, był spokojny, miarowy. Była to może głupia, ale jedyna reakcja, która mu przyszła do głowy w tej sytuacji. Kiedy tak klęczał i trzymał ją za nadgarstek, uniosła lekko głowę i spojrzała mu w oczy. Ładna, nieładna – nie był w stanie ocenić. Uwagę zwróciły jej jasne oczy, jakoś ładnie współgrały z ciemnym korytarzem. Nic nie mówił, bo nie bardzo wiedział, co mógłby powiedzieć.
Rozprostowała nogi i usiadła, a on nadal trzymał ją za nadgarstek i poczuł, że puls lekko przyspieszył puk.. puk.. puk.., nie wiedział czy to wyzwanie, czy wołanie o pomoc.
- Nic nie rozumiem – szepnął przez lekko ściśnięte wargi.
- I nie musisz. Nie wzięłam parasola, a pogoda jest w kratkę, ulice są puste, a twój korytarz jest bardzo przytulny. Ślady na poręczy i na schodach świadczą o bogatej historii tego domu – powiedziała szybko, wyrywają rękę z jego dłoni. Przyglądała mu się przy tym bardzo, bardzo uważnie, a przy okazji ciekawie zerkała do środka pokoju.
- Ciekawość? - Zapytał głosem tak bardzo wewnętrznym, że aż się zdziwił, kiedy słowo wydobyło mu się z ust.
- Coś w tym rodzaju, ciekawość i cisza którą tak niestarannie właśnie zmąciłeś – podciągnęła kolana pod brodę i splotła na nich ręce, uśmiechając się przy tym.
Odwzajemnił uśmiech.

Patrzył na nią i jakoś nie potrafił tego zebrać w całość. Przypomniał sobie jeden z pierwszych spacerów z Elli. Spacer za rękę, podczas którego próbował ją niezręcznie pocałować. Nie pozwoliła. Zostało po tym spacerze miłe a jednocześnie drażliwe wspomnienie bliskości i żal, który gniótł w żołądku. Zdarzenie bez konsekwencji. Chwycił rękę dziewczyny i ścisnął – bliskość usprawiedliwia czułość, choćby tą najbardziej niezręczną. Weszli do pokoju, dziewczyna rozejrzała się dookoła.
- Tak tu spokojnie, chyba jesteś cierpliwym człowiekiem. Dużo rozmyślasz? - Zapytała dotykając kamyka na parapecie.
- Nie wiem... - Próbował coś odpowiedzieć, ale przerwała mu.
- Miewasz koszmary... te senne? - Wzięła kamyk do ręki i usiadła na jednym z krzeseł.
- Bezsenność to koszmar - Pomyślał, że ma bardzo odpowiedzialne ręce. Odpowiedzialne i ładne – Zadajesz dużo pytań..
- Bo to urocze, noo... trochę – wzięła kamyk w dwa palce i zmrużyła oczy – Ale chyba jesteś smutny, jak ten kamyk.
- Pozory mylą, szczególnie jeśli chodzi o ten właśnie kamyk..
- Niekoniecznie, twój dywan w żółte wzorki jest pomyłką, obrazek z Manhattanem jest pomyłką, a lampa na trzech nogach... cóż, nie mnie to zresztą oceniać. czuć tutaj smutkiem i nieśmiałością – delikatnie odłożyła kamyk na parapet.
- Lepiej  czuć nieśmiałość, zamiast rutyny i znudzenia. Kiedy biegniesz po śliskich kamieniach, nigdy nie wiesz co się może zdarzyć.
- A jeśli się nic nie zdarzy? – spytała.
- To znaczy, że szczegóły o których tak nierozsądnie teraz nie wspominamy będą miały znaczenie, choćby po to żeby wypełnić treścią opowieść.
- Coś w tym jest... Lepiej więc zostawić sobie trochę miejsca tu i tam, po to żeby można było dopowiedzieć to i owo, jeśli całość straci sens. Całość czegoś. A może nic.
Uśmiechnęła się, zadowolona widocznie z wniosku do jakiego doszła, wstała i stanęła przed oknem. Niebo przybrało ciemno purpurową barwę, zerwał się wiatr i po chwili w ziemię uderzyły pierwsze krople deszczu. Wychyliła się przez parapet. Krople gęsto padały na jej głowę, na kark i spływały po plecach tworząc lśniące smugi na ciele. Wyprostowała się, pojedyncze krople kapały z czubka nosa na podłogę, pozostawiając ciemniejsze plamy na dywanie. Krótkie włosy pozlepiały się i utworzyły zupełnie nową fryzurę na jej głowie.  Chciał coś powiedzieć, ale podniosła palec wskazujący do ust.
- Ulewa... krople wiążą się w strugi, strugi w kałuże, kałuże z ziemią w błoto. Chłoniemy to błoto i nikt się temu nie dziwi. Nasiąkamy niczym gąbka... Zobacz jak puchną z zieleni twoje drzewa, widzisz unoszące się nad nimi obłoczki pary? Myślę że moglibyśmy zacząć oddychać mgłą z ust tych drzew...


Dodaj komentarz